środa, 26 czerwca 2013

Dlaczego to tak długo trwa?

Ech... muszę dziś trochę pomarudzić. 
Chciałabym już bardzo zamieszkać w naszym domku. Do takiego oczywiście bardzo dużo mu jeszcze brakuje, ale ja widzę go już wykończonego, takiego, jakiego sobie wymarzyłam od początku. Niestety będę musiała jeszcze trochę poczekać. A pamiętam, jak wybierałam z tatą projekt. Podobało nam się wnętrze "Kantaty", ale brakowało nam kilku rzeczy. Tak "doprojektowaliśmy" drugie wyjście od ogrodu okna dachowe wymieniliśmy na tzw. wykusze, inaczej, dodaliśmy dach z projektu "Camelot", dzięki czemu wiemy, że drugiego takiego nie ma. 
Stan na dzień dzisiejszy oceniam na "pocieszający", stan surowy zamknięty, bez ocieplenia poddasza, bez sufitów, ale za to z ociepleniem zewnętrznym, tynkami i bonusowo łazienka na dole się pojawiła. 

Zostało do zrobienia (do zamieszkania):
- rynny,
- podsufitka, 
- ocieplenie wełną poddasza, 
- sufity
- drzwi do piwnicy, 
- drzwi do pokoju, do holu, garażu (+ dokończyć postarzanie drzwi wejściowych),
- gładzie na parterze,
- podłogi parter (- łazienka)
- chociaż częściowe wyposażenie kuchni (czytaj: zakup lodówki, wytyczenie szafek)

Do poprawienia:
- drenaż obwodowy, bo nas zalewa czasami, np. teraz przy tych ulewach na posadzce w piwnicy jest 0,5 cm wody :)
- skuć 2 schodki
- wykuć wyższe otwory do drzwi (nie ma to jak zapomnieć uwzględnić wylewki)

No i to by było chyba na tyle... pikuś prawda? eeee daaaamyyy radę, kiedyś bo kiedyś, ale damy. Najważniejsze, że mamy ciepłą wodę, jeśli zechcemy, ciepełko i prąd. 

Poniżej wrzucam kilka fotek sprzed kilki lat, tak, żeby się pocieszyć ile już zostało zrobione. 
 początki łazienki:
 moje ulubione miejsce przy oknie w salonie:
 wyjście na zewnątrz od tyłu.
 schody do piwnicy
 hol, pokój i łazienka
 jadalnia:
 domek od tyłu z "nowymi" drzwiami
:) to mi się pojawia na twarzy jak oglądam te zdjęcia, to faktycznie jest trochę lepiej niż myślałam jeszcze 10 minut temu. 

Życzę spokojnej nocy. 

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Relacja z wycieczki: Jura dzień IV


Ostatni dzień = cel: Ogrodzieniec
Nie będę dużo opisywać, niech zdjęcia  mówią same za siebie.





Życzę dobrej nocy.

środa, 12 czerwca 2013

Relacja z wycieczki: JURA dzień III




Trzeciego dnia daliśmy sobie trochę luzu. Zważywszy na moją obolałą kostkę i deszczową pogodę  pieszo przeszliśmy ok. 6 km dochodząc do dworca, a raczej przystanku (jakże gustownie ozdobionego) jak na zdjęciu poniżej, gdzie czekając na transport do Wolbromu, zrobiliśmy sobie małą przerwę.


W samym miasteczku Wolbrom, okazało się że z komunikacją PKS, bądź jakąkolwiek inną, ciężko w tych rejonach, więc pojawił się problem. Moja kostka dawała już się we znaki i mój marsz przypominał  raczej kuśtykanie starszej pani niż dynamiczny chód młodej turystki. Do tego humor psuł przez cały dzień lecący z nieba deszcz. 
Jednak pewien miły Pan, którego pytaliśmy o drogę, zdeklarował, iż może nas podrzucić, co bardzo podwyższyło moje trekingowe moralne i już po niecałych 15 minutach byliśmy tylko 3 km od planowanej stacji turystycznej, w której zamierzaliśmy spędzić noc.  Jeszcze tylko pół godzinki marszu i mojego kuśtykania i "uratowani" ! Szybkie zakupy w pobliskim sklepie (ku naszej uciesze, bo okolice nie wskazywały na rozwój cywilizacji na poziom: sklep, ale jednak) i dotarliśmy do naszej noclegowni. 

 Nasza kwatera okazała się stacją turystyczną z lat 80-stych, w której właściciele od tego czasu chyba nie zmienili nic, dosłownie nic. Sz. z wrażenia biegał po ośrodku z aparatem i cykał zdjęcia. 
Dziwne uczucie, jakbyśmy byli na koloniach w podstawówce, chociaż co do warunków nie można było się przyczepić, gdyż wszędzie było bardzo czysto. 
 A tu 20-letnia mikrofala, jaki to musiał być na tamte czasy wypas :)
W całej stacji byliśmy tego dnia jedynymi turystami. Na piętrze niżej trwało właśnie 25-lecie pewnej pary. Były tańce, jedzenie, śpiewy a nad ranem dziwne odgłosy z łazienek wskazujące na "spożywanie alkoholu dnia poprzedniego" :) 
Ogólnie śmiesznie było tam spać. 

To tyle na dziś. 
Życzę wszystkim miłego ciepłego wieczoru.

PS: są moje ulubione najukochańsze truuuuskaaaawki, ale o tym później.

niedziela, 9 czerwca 2013

Relacja z wycieczki: JURA dzień II

II dzień rozpoczęliśmy od śniadania, na które zjedliśmy wczorajsze kanapki, szybko spakowaliśmy się i wyruszyliśmy w dalszą drogę.
Pierwszym celem dnia była Maczuga Herkulesa i zamek na Pieskowej Skale:


 Imponujący renesansowy ogród na dolnym dziedzińcu zamku.
Na zamku zwiedziliśmy ciekawe ekspozycje dotyczące historii zamku i galerię barokowej sztuki. 

Ruszyliśmy dalej szlakiem Orlich Gniazd w kierunku Olkusza a po drodze podziwialiśmy takie widoki:

 Tego dnia duża część szlaku prowadziła przez pola.
 Tu ciekawy sposób na podparcie przewodów:)
Ten dzień także nie obył się bez zgubienia szlaku i bez deszczu, jednak byliśmy już zabezpieczeni i nic strasznego nam nie uczynił.
 Drogi zamieniły się w małe rzeki, ale słońce świeciło, więc nie było tak źle.
Pod koniec 2 dnia odezwał się mały kryzys, bo gdy mieliśmy dochodzić do celu, okazało się że przez zbłądzenie, jesteśmy ok. 10 km od przewidywanego noclegu. Jednak za pół godziny jechał bus do Olkusza, potem jeszcze tylko poszukanie noclegu i uratowani :)
cdn.

wtorek, 4 czerwca 2013

Relacja z wycieczki: JURA - dzień I

Korzystając z urlopu, wybraliśmy się z Sz. pozwiedzać Wyżynę Krakowsko - Częstochowską. 
I dzień był dosyć ciężki. Po nieprzespanej nocy w pociągu, (wszystko to zawdzięczamy 2 paniom, które nie mogły się nagadać, w dodatku jednej, oczywiście tej, siedzącej bliżej mnie, stopy wskazywały na chęć umycia, co jak wiadomo zakłócało mój spokój ducha i powonienia), i dojechaniu busem miejskim do miejscowości Przybysławice, ruszyliśmy na szlak Orlich Gniazd.
Na samym początku wyprawy, mieliśmy już nowego kompana podróży - miś 1 , który merdając ogonem towarzyszył nam przez całe 10 minut marszu :) 
Pierwszym ciekawszym punktem podróży był zamek Korzkiew widoczny na zdjęciu poniżej. 
Za tym zamkiem nastąpił pierwszy błąd w orientacji terenu i dzięki temu zrobiliśmy sobie dodatkowy spacer, ale już po 2 km byliśmy z powrotem na szlaku. Po chwili zaczęły się wyłaniać zza drzew pierwsze skałki wapienne i wkrótce pojawił się kolejny czworonogi kolega - miś 2. Był mniej towarzyski niż miś 1 i nie chciał z nami wędrować, ale też nie wzbudzał strachu. 
Celem pierwszego dnia był Ojców i Pieskowa Skała, gdzieś za tymi skałkami.
Tego dnia nie obyło się też bez deszczu (jak zresztą przez większość wycieczki). Nie byliśmy pocieszeni tym faktem, z powodu braku porządnych deszczówek. Deszczówka Sz. przypominała ceratę koloru moro a moja... no cóż, jej odporność na deszcz nie powalała na kolana. Dobrze, że chociaż buty i plecaki były odporne na deszcz :) 
Po kilku kilometrach doszliśmy do Ojcowa - serca Jury, w którym znajdowała się pewna karczma. Zrobiliśmy sobie tam przerwę na odpoczynek przy grzańcu, osuszenie ceratek i obmyślenie planu awaryjnego w razie dalszej niepogody. Na szczęście, przestało padać i mogliśmy ruszyć dalej na zwiedzanie ruin zamku i muzeum w Ojcowie.
Poniżej Sz. przed wejściem na zamek. 
 I tu już zadowoleni z częściowej realizacji planu dnia - na ruinach zamku w Ojcowie. 
Ruszyliśmy dalej w kierunku kapliczki na wodzie:
 I widoczki.
Po przejściu ok. 17 km (+ 2 km bonusowych ) postanowiliśmy się nagrodzić pysznym trunkiem i dać odpocząć zmęczonym już nogom, korzystając z chwili pojawienia się słońca. 
 Dalsza podróż okazała się nerwowym poszukiwaniem noclegu w deszczu, nasze ceratki nie pomogły i musieliśmy przeczekać deszcz na przystanku. Udało nam się dojść do Pieskowej Skały i słynnej maczugi Herkulesa, jednak zwiedzanie, ze względu na deszcz i zmęczenie, zostawiliśmy sobie na następny dzień. 
Po krótkim odpoczynku i przebraniu się w suche ubrania w agroturystyce u Pani Basi , poszliśmy uczcić dzień pyszną kolacją w pobliskiej knajpce. 

Przebyta trasa: ok 18 km + 2 x  2 km w bonusie 
Zmoknięcie: 2 razy
Zbłądzenie ze szlaku: 1 raz + 1 wracanie się tą samą trasą do noclegu (ok. 2 km)
Kontuzje: brak
Pęcherze i odciski: Sz. mały pęcherz na środku lewej stopy
Satysfakcja: ogroooomna :)
Uwzględniając fakt, że byliśmy po nieprzespanej nocy, ja 8 h w pracy i Sz. 4,5 h jazdy na moto, to wynik całkiem całkiem. 
Dalsza część relacji wkrótce.